piątek, 4 listopada 2011

Leszek Balcerowicz i lekkie trzęsienie ziemi.


No tak mi się nie chcę dzisiaj pisać, że robiłem wszystko aby tego uniknąć. Przeglądnąłem nawet www.tvn24.pl i cieszę się, że nie muszę na żywo oglądać ponad 100 razy informacji o szczęśliwym lądowaniu na Okęciu, mgle w Gdańsku, frustracji żony kpt.Wrony, nowonarodzonym Ziobrze, sądzie kapturowym na czele z Karskim i Hoffmanem, Nergalu pozwanym przez Nowaka, fankach Biebera, które chcą ukatrupić matkę dziecka rzeczonego artysty (tak na Marginesie to w tym roku mogliśmy prawie oglądać go w największym shopping Mall w Manili tzw. Mall of Asia, ale jakoś nie skorzystaliśmy). Przeczytałem oczywiście o tragedii jaka dotknęła rozwodzącą się Kim Kardashian, ciąży pani Muchy i o tym, że Król nie ma czasu dla Żmudy-Trzebiatowskiej. Acha, dowiedziałem się także, że ten były premier Grecji Papandreu to jest właściwie Polakiem, bo pradziadek był Polakiem. Polak potrrrrrrafiiiii – jak mówi Antonio Banderas – doprowadzić do kryzysu w Europie.

Dobra, napiszę co tam u nas, bo żona mi jutro nie pozwoli zjeść świeżego mango. O, to byłaby straszna kara. Straszyła także, że odłączy mnie od statystyk bloga i nie będę wiedział, czy mnie ktoś w ogóle czyta. Widzę, że czytają, ale nie komentują za bardzo.

O 7:08 wybiegliśmy w podskokach z naszej chaty na polu ryżowym, (a propos, to spokojnie mógłbym mieć taką chatę na własność, ale brak mi jakiejś bogatej rodziny australijskiej, która chciałaby mi to zapisać w spadku), wskoczyliśmy do naszej bryczki w ciągu kilku minut znaleźliśmy się na targu.



Nie można nie zaliczyć takiego miejsca. Jakbym tak przeglądnął nasze wszystkie blogi, to pewnie w każdym z nich coś na temat targu jest. Bo w Ubud targ, to tak jak „hala targowa” w Gdyni, czyli tradycja pomieszana z teraźniejszością. Podobieństw jest kilka. Po pierwsze sprzedaje się owoce. U nas i tutaj lokalne. Podejrzewam, że jak przyjeżdżają Indonezyjczycy ze statków cumujących w porcie, to też biegają i oglądają nasze jabłka, śliwki, gruszki. Tutaj my biegaliśmy między wąskimi straganami, lub też przeciskaliśmy się między półśpiacymi handlarkami (no właśnie, warzywa sprzedawały TYLKO kobiety!!!???), wybierając mango (po 1,5PLN sztuka), rambutany, mangostany i, te nasze ulubione, małe banany.



Wyjście na targ to także dobry rekonesans, żeby zorientować się w kwestii zakupu przypraw, a w szczególności wanilii. Rozpoznanie zrobione, ci co zamówili, oczywiście dostaną swój udział! Została już tylko negocjacja. Targ był też podobny do hali w Gdyni bo sprzedawano mięso, ale stan sanitarny tych stoisk był taki, że lepiej nie mówić. Były stoiska z rybami.


Na hali obowiązkowo były „barki” z lokalnym jedzeniem i stoiska hurtowe. Nie widzieliśmy tutaj Selgrosa ani Makro (nie wykluczam, że są w Indonezji), tak wiec są stoiska, gdzie można kupować ilości hurtowe wszystkiego, czyli lokalnych chipsów, przekąsek, ciastek, herbatników, orzechów i czego dusza zapragnie. Indonezyjczycy cały czas coś podjadają, więc wybór jest spory. Teraz już wiem, gdzie jeździ właścicielka jednego z siedmiu sklepików w naszej wiosce na zakupy. Co ciekawe, u niej owoce są tańsze, niż jak kupowaliśmy na tym właśnie rynku. Pewnie zorientowali się, że nie jesteśmy „lokalni” i za każdym razem zawyżano nam cenę przynajmniej 2 razy, która i tak była ok. Prawa rynku. Nie żyje Leszek Balcerowicz!

U nas, to znaczy na polach spory ruch.



Przed nami są 3 pola. Każde z nich oddzielone od drugiego niewielkimi kilkudziesięciocentymetrowymi wałami, stanowiącymi miedze. Pola mają pewnie ok. 400 metrów kwadratowych każde i są położone na różnych, nieznacznych, wysokościach. Dzisiaj od samego rana 2 panów wyrównywało poziom ziemi. Nie pada od kilku dni, woda lekko opadła na polu, które mimo tego jest zanurzone, pewnie na 30-40 cm w wodzie. Ostatecznie ryż lubi rosnąć w wodzie. Czekam na ten moment, aż rozpocznie się sadzenie i zazdroszczę tym, którzy będą tutaj za kilka tygodni, jak to wszystko, co jest przed nami, będzie się zieleniło. Wygląda na to, że ten ryż sadzony przed naszym domem nie będzie wykorzystywany do sushi, ale tylko na lokalne potrzeby, co potwierdzili pytani rolnicy.

Wczoraj odkryliśmy inną część Ubud.



Jest jeszcze bardziej artystyczny zakątek z hotelami, których nie powstydziło by się Monaco, czy Monte Carlo. Hotele mocno osłonięte zielenią o niskiej zabudowie i typowej dla Indonezji architekturze. Niektóre z hoteli i restauracji mają tajemnicze ogrody. Widać szyk i elegancję. Samo centrum Ubud jest bardzo przyjazne z wielką ilością restauracji, które wciśnięte są między sklepy i punkty wymiany walut. W tej natomiast części miasta między restauracjami, które są ogromne, nawet wielopiętrowe, często z widokiem na cudownie rozłożone na wzgórzach tarasy pól ryżowych, są prawdziwe galerie sztuki. Sztuki przez większe niż w samym Ubudzie S. Za dwa dni, na koniec naszego pobytu wybieramy się do jednej z nich. Uprzedzono nas, że niektóre potrawy tradycyjnie przygotowywane na ceremonie rodzinne i świeta, trzeba zamawiać przynajmniej na 24 godziny wcześniej.


Oj, widzę, że wierszówka załatwiona;) Właśnie zatrzęsła się ziemia. 5,1 w skali Richtera, więc jest OK. Kilka wstrząsów wtórnych. Co dziennie gdzieś w Indonezji się trzęsie, więc wszyscy są na to przygotowani. My też.

2 komentarze:

  1. Trzęsienie ziemi? Pod takim zdjęciem?! ... no nie wiem... :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podróżowaliśmy po Indonezji na skuterze ale benzyny w takiej butelce nie widzieliśmy....

    OdpowiedzUsuń