czwartek, 24 września 2009

Borobudur - Usmiech za usmiech


Ale to byl fantastyczny dzien! Nie bede sie powtarzac, ze znow wstalismy sporo przed switem. Tym razem recepcja hotelu w Borobudur zadzwonila do nas punktualnie o 03:58! Czad! W ciagu kolejnych 20 minut zdarzylismy przygotowac sie na nasza kolejna atrakcje, czyli ogladanie wschodu slonca w siatyni Borobudur! Poniewaz mieszkamy juz na terenie parku przylegajacego do Boroboduru stwierdzilismy, ze byloby grzechem nie skorzystac z takiej okazji. Oj, ale pewnie nie wszycy wiedza co to jest Borobudur. To kolejny z zabytkow Azji Poludniowo-Wschodniej, ktory kazdy turysta przebywajacy wlasnie w tym rejonie musi zobaczyc. To jest ogromna budowla, wlasciwie swiatynia jawajskiego buddyzmu , ktora zostala zbudowana na poczatku IXw. Sklada sie z szesciu czworokatnych tarasow i zwienczona jest 3 ogromnymi - ale juz okraglymi.

Hinduizm zostal "wygnany" na Bali, wiec dopiero w XIXw. dzieki gubernatorowi Raffles (oj znany byl znany w tej czesci swiata, i nie tylko) zostala odbudowana. Na najwyzszych tarasach (tych okraglych) umieszczona ponad 70 rzezb Buddy, ktore zostaly jakby zamkniete w azurowych stupach. Na nizszych tarasach (dla nas ciekawszych) znajduje sie tysiace plaskorzezb, a kazde z nich opowiada jakas historie lub przekazuje nauki budduzmu. Mamy ogromny sentyment do tego typu plaskorzezb po Angkor... dlatego fakt, ze udalo nam sie je latwo zlokalizowac byla na prawde dla nas wazny! Sam wschod slonca okazal sie jednak lekkim niewypalem, a to dlatego, ze bylo tyle chmur, ze wlasciwie nikt (z niewielkiej grupy) nie zauwazycl, ze slonce wlasciwie juz sobie wstalo. Mimo tego blogoslawie moment, w ktorym zdecydowalismy sie na te nocna eskapade. To co zobaczylismy kilka godzin pozniej, z naszej restauracji gdzie jedlismy sobie sniadanie, przerazilo nas! dziesiatki tysiecy Indonezyjczykow wspinalo sie na te fascynujaca budowle. Ale niestety zypelnie bez jej poszanowania. To zreszta widzielismy nad ranem, kiedy bylo nas tam pewnie ze 20 osob. Autochtoni, nie tylko zadeptaja te swiatynie, ale takze pozostawia ja w niesamowitym brudzie. Tak jak uwazamy, ze Indonezja jest czystym kraje, bo to doskonale widac wszedzie, tak niestety tutaj widzielismy sterty butelek, papierow, kartonikow walajacych sie po tych wspanialych tarasach.


Przerazil nas takze brak szacunku do tego arcydziela. Moja poranna uwaga do jednego z "naszych turystow", zeby moze jednak nie wchodzic na stupy, bo maja przeciez 1000 lat, i fajnie gdyby sobie inni tez mogli poogladac, juz wieczoram zostalaby potraktowana ze sporym usmiechem. Jutro planujemy zobaczyc jeszcze raz, takze rano niektore z tarasow! Nie moge sie tego doczekac!


I znow nas zmoglo! czlowiek sie jednak starzeje i swoje musi odespac. Po porannej wycieczce, kolejnej drzemce i sniadamiu wyruszylismy w miasto. Znow wzbudzilismy spore zaiteresowanie lokalnej ludnosci. Poszlismy w poszukiwaniu banku, no bo fajnie jest czasami miec gotowke. Przed wejsciem do jednego z nich uklonil sie nam jeden straznik, a potem drugi. Wezwano dyrektowa banku, pozniej jakiegos kierownika, a na koniec kasjera. ten jednak zanim odpowiedzial na moje pytanie: change money here, mister?, wypytal mnie ile mamy do wymiany i skad przybilsimy do Indonezji. Nakoniec oznajmil, ze oni to wlasciwie sa bankiem lokalnym i pieniedzy nie wymieniaja. Zasugerowal jednak, zebysmy udali sie do ticket office do Borobudur i tam na pewna z przyjemnoscia nam pomoga! Juz sie ucieszylismy, ze sprawe zalatwimy wreszcie "po europejsku". No ale na drodze stanal nam sliczny, stylowy hotel gdzie musielismy sie czegos napic. No i sie napilismy, w miedzy czasie zostalismy sprawdzeni przez security etc. W "ticket office for foreign visitors" nie dalo sie wymienic kaski. Ale zaraz zarowno pan z security, jak i przewodnik wykonali serie telefonow do tzw. cinkciarzy. Ci jednak oferowali tak niski kurs, ze stamtad zwialismy. Obawlaismy sie, ze moglismy zrobic cos nielegalnego.
Popoludnie okazalo sie strzalem w dziesiatke! recepcjonista polecil nam wycieczke bryczka po okolicy! Znow wzbudzilismy zainteresowanie, tym razem uczestnikow ruchu drogowego. Wszyscy oferowali nam usmiech za usmiech! Nie bylo kierowcy, pasazera, ktory w czasie tej 2 godzinnej przejazdzki nie zaczepilby nas, pozdrowil lub po prostu usmiechnal sie do nas! Pasazerowie vanow, zwyklych samochodw lub nawet autobusow otwoerali okna i krzyczeli: hello mister? where are you from? Woznica obwiozl nas po okolicy. Pojechalismy wiec do malej fabryczki, ktora zarezentowal nam na poczatku jako fabryke produkujaca materialy budowlane. Pokazal na stojace przed domem dachowki i nie omieszkal wytlumaczyc, ze zobaczymy ich produkcje. W pomieszczeniu bylo dosc ciemno, ale widac bylo 2 rozne piece lub tez ogniska. Skomentowalem to nawet do Magdy, ze ... mamy doczynienia z pelna ekologia. Lekko dziwne jednak wydalo mi sie, ze "dachowki" maja byc produkowane z "peanuts", jak to powiedzial nas przewodnik. Peanuts okazaly sie soja, a fabryka dachowek po prostu manufaktura tofu. na szczescie smacznego!

Mielismy jeszcze kilka fajnych przystankow w czasie tego objazu. Nie tylko ogladalismy widoki, ale takze zobaczylismy jak rosna chilli, papaya, baklazany, mango i inne owoce jakie daje tutejsz ziemia. Poletka ryzu byly niewielkie. Widac, ze ziemia jest w niektorych tylko miejscach uprawiana i zyzna. Rolnicy bardzo ciezko pracuja, zeby uprawy sie udaly. Ostatnim miejscem do ktorego nas zawieziono to swiatynia Mendut. Takla niepozorna. Pozory jednak myla. Wewnatrz niej znajduje sie 3m wysokosci rzezba przedstawiajaca Budde i jego 2 uczniow. Moze nic w tym nie byloby nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, ze budda siedzi z obiema stopami na ziemi. Chyba nigdy dotychczas nie widzielismy takiej rzezby. zazwyczaj Budda siedzi w pozycji kwiat lotosu. Mowi sie, ze miala byc to jedna z najwazniejszych rzezb w Borobudur, ale niestety nie udalo sie jej tam wciagnac. Moze i dobrze ze zoatala w Mendut! Tam tez natknelismy sie na bardzo sympatycznego straznika, ktory zachecil nas po zapalenia kadzidelka. Powiedzial tylko: long life mister, long life!




Pytanie nr 5
Jaka religia wyparla hinduizm na Javie?

Odpowiedz z podaniem adresu do korespondencji prosimy wysylac na mail korzewscy@gmai.com. Zwyciezca konkursu nr 5 zostanie wybrany przez jury w skladzie - autorzy i otrzyma pocztowke.

Prambanan i Dieng - W poszukiwaniu bananow

Poranna kanapka z tunczykiem dala nam duzo energii i jak sie potem okazalo ocalila nam nawet zycie. O osmej rano bylismy juz w Prambanan (tak jak sobie obiecalismy). Dzien wczesniej obejzane przedstaiwnie zachecila nas do bardziej szczegolwej esploracji tego miejsca.



Zacheceni przez Mr.Ferry do odwiedzenia tzw.visitor centre kupilismy bilety. To nic, ze na reklamie napisane bylo 6$, a nam sprzedano je za 11$. Mily pan z security wyjasnil nam , w sumie dosc racjonalnie, ze nie mowimy mawet pomalajsku, wiec uznaja ze jestesmy turystami. Fakt, ze mam czarne wlosy i jestem ciemny (na swoim wysokim czole) nie ma tutaj nic do tego. Prambanan to hinduistyczny zespół świątynny położony ok 45 minut szybkiej jazdy od Yogyakarty.Wpisany jako 642 zabytek na listę światowego dziedzictwa UNESCO. 3 dumnie stojace swiatynie - kazda pewnie ok 50m wysokosci zostaly dosc mocno uszkodzone w czasie trzesienia ziemi w 2006 roku. Widac to dosc dokladnie,poniewaz trwaja tam jeszcze prace przy rekonstrukcji. Swiatynie Shiva, Brahma i Vishnu dominuja nad calym Prambanan. Kazda z nich sklada sie z jednej wiekszej "komnaty"/"swiatyni" i pozostalych 3-4 ktore ja otaczaja. Sprawa jest powazna, poniewaz te swiatynie zostaly zbudowane ok 850 roku - kazda z nich zawiera jakas tejamnice, legende. Swiatynie pokryte sa licznymi plaskorzezbami, co wyglada na prawde imponujaco.

Juz mniej imponujaco wygladala Myszka Miki w parku przylegajacym do calego kompleksu. Po zwiedzaniu 3 swiatyn postanowilismy, jak inni lokalni turysci przejechac sie "pociagiem" - tak aby zobaczyc jescze kilka innych candi (swiatyn), ktore byly w dosc duzej odleglosci. Nie chcialo nam sie spacerowac (bo byla dopiero 9 rano) - tak wiec poslusznie poczekalismy na pociag. Ku uciesze wszystkich zebranych przywitala nas Myszka Miki. Matko Boska, wspolczuje temu panu, ktory paradowal w pelnym stroju!




Teraz wlasciwie powinienem rozpoczac opis filmu tzw. drogi. Magdusia wpadla na pomysl, ze jak jestesmy juz "tak blisko" (to byl cytat) to powinnismy pojechac do Dieng. To tylko 2-3 godziny jazdy maksimum, powiedzial Mr.Ferry. Nie wiem, gdzie Mr.ferry kupowal swoj zegarek, ale na pewno nie byl to zegarek legalny. 2,5 godziny uroslo do 6 godzin. Ale musze przyznac, ze bylo na prawde fajnie. Nie tylko ze przejechalismy kawalek Jawy, ale takze zaprzyjaznilismy sie z wieloma innymi podrozujacymi (glownie na skuterkach) ktory z czestotliwoscia co 20 sekund pozdrawiali nas. Glownie krzyczeli: hello Mister! No to ja tez sobie pokrzyczalem... i wszyscy mielismy na prawde spory ubaw... przez 6 godzin.

Do tego doszlo takze to, z czego jestesmy bardzo zadowoleni, ze stracilismy na wadze. No nie dlatego, ze uprawiamy tutaj jakies sporty - ale tak po prostu glodujemy! Jakos od 3 dni nie udalo nam sie zjesc pozadnie, i na pradwe juz kilka razy stwierdzilismy ze jestesmy moco glodni. W innych krajach, jakos nie obawialismy sie jesc na ulicy. Tutaj tego leku jescze do konca nie przelamalismy. Na szczescie po 2 godzinach prosb do Mr.Ferry zebysmy moze kupili jakies banany, albo inne owoce, udalo nam sie zatrzymac jego maszyne. Podeszlismy do sprzedawcow bananow, ale kolega (sprzedawca) powiedzial, ze nie sprzeda nam 4 bananow. Jak chcemy to mozemy kupic ogromna kisc. Nie przesadzamy , bylo to pewnie z 10kg bananow. W dodatku wygladaly dosc podejrzanie. Byly ogromne, a my wolimy takie tycie, slodkie...miod w gebie. Takich nie ma w Europie. Po dlugich negocjacjach (o moja ignorancjo!) okazalo sie, ze sa to banany typowe do kuchni tutejszej ( a nie do konsumpcji bezposredniej!).

Jadac do Dijeng czulismy ze Mr.Ferry nie jest jakims fanem tej trasy. Magdusia zagadywala pana dosc intensywnie, by po okolo 5 godzinach jazdy okryc, ze pan ma nosi na sobie slady traumy. I to powaznej. Ujawnil ja dopiero na wysokosci ok.2000 mnpm, gdzie oznajmil nam, ze wlasnie stoimy w kolejce na most, ktory jest ostatnia przeszkoda (ok 7km) przed Dijeng. Problem polegal na tym, ze nie bylo juz powrotu. Droga waska (bardzo waska). Ruch wahadlowy. Most szerokosci 1 sredniego samochodu. Setki mnotorynek, ktore chca sie przecisnac przed samochodami. Most DREWNIANY. Nakrecilem fim z tego mostu. No teraz to ja sie nie dzwie dlaczego Mr.Ferry mial traume. Pewnie wiele samochodow spadlo stamtad. Nam, po odplaceniu myta, sie udalo. Co ciekawe w jedna strone myto bylo 5 razy wieksze niz w druga...bo pan, nazwijmy go poborca podatkowy, nie mial czasu wydac reszty. Na taka operacje ma min.3 sekundy!


Dojechalismy do Dieng. I bylo czadowo! Z kilku powodow. Po pierwsze, bylo pewnie kilkadziesiat tysiecy muzulman, ktory w tym samym czasie mieli ochote zobaczyc to co i my. Po drugie naszemu spacerowi, w lekkim scisku, towarzyszyla czadowa, mocno bitowa, elektryzujaca, rytmiczna i dynamiczna muzyka wykonywana nie tylko na tradycyjnych instrumentach, ale takze z uzyciem tego co bylo. Czyli pojemnikow po jakims paliwie. Idelanie nadawala by sie do jednego z namiotow na Openair!

A co to jest Dieng? To poprostu duzy plaskowyz ( w okolicach miejscowosci Wonosobo)na wysokosci ponad 2000 mnpm, znany z tego, ze znajduje sie na nim wiele kraterow a wnich buzujace jeziora wulkaniczne. Wszedzie znajdowaly sie ostrzezenia o niebezpieczenstwie (glowie trupie czaszki!). No bylo lekko przerazajaco (bo z kraterow unosil sie silny dym, opary i mocno buzowalo), a zdrugiej strony przyjemnie (bo odzyly wspomnienia Magdusi z Tarnobrzega!). Widok, zapach, kolory byly bardzo intensywne. Nam sie podobalo, i stwierdzilismy, ze warto bylo jechac tyle kilometrow. No jasne, ze warto! Okazalo sie, ze zostalismy gwiazdami. I to w roznych ukladach... Dziesiatki osob zaczepialo nas i chceli sobie zrobic z nami zdjecia! No nie odmawialismy. To bylo nasze 5 minut. Ok., w lekko dziwnym miejscu, ale zawsze 5 minut!

Zapamietamy to miejsce takze z innego powodu. Wreszcie udalo nam sie kupic takie banany jakie lubimy! To co, ze 5 kg! Zawsze to jakies pozywienie na kolejne 2 dni, gdyby okazalo sie, ze znow glodujemy!


Pytanie 4
Opary jakiego pierwiastka unosiy sie nad jeziorem wulkanicznym na plateau Dieng? Pytanie wraz z adresem do korespondencji prosimy przeslac na korzewscy@gmail.com. Osoba, ktora jako piewrsza odpowie na to pytanie otrzyma od nas pocztowke z miejsca gdzie wlasnie bedziemy. To bedzie dla niej niespodzianka!