piątek, 25 września 2009

Surabaya - Napad na bank!

Wlasciwie pisze dzisiaj tylko tak dla porzadku i samodyscypliny. Wypada takze odezwac sie, bo dostajemy na prawde duzo e-maili od osob nam towarzyszacych, za co bardzo dziekujemy!

Niestety, niewiele moge napisac o tym co sie dzisiaj zdarzylo. W planie bylo tylko poranne zwiedzanie Borobudur-u i transfer na lotnsko w Jogja. Niestety nie udalo nam sie zwlec z lozka o 4:30, postanwilismy nabrac sil przed nasza wycieczka na Mt. Bromo. Zdobywanie wulkanu mamy w planie w niedziele w nocy. Musimy przyznac, ze Borobudur zrobil na nas duze wrazenie i jeszcze raz potwierdzic, ze mimo tego, ze warunki w hotelu nie byly jakies super luksusowe. Samo miejsce rekompensowalo, i to w 100%, drobne niedogodnosci (a to tam takie, eeee nic wielkiego... tam nie bede sie wymadrzac... no dobrze, powiem - brak wody w czasie kapieli:)). Tylko Magda poszla na ostania sesje fotograficzna w tlumie kilunastu tysiecy. Zgodzila sie na kilka osobnych sesji fotograficznych op d warunkiem, ze tubylcy znikna z pola zdjecia. I takim sposobem wynegocjowala piekne widoki, w pelnym sloncu bez zadnej postaci! Niezle:)

Na lotnsku znalezlismy sie odpowiednio wczesniej przed odlotem. Boeing BataviaAir mialo odleciec o czasie, ale lekko sie spoznil. W sumie lekki brud w samolocie (nie to co AirAsia), ale za to otrzymalismy wode mineralna i malego donut'a. Obsluga byla glownie skonecentrowana na sprzedazy roznych gadgetow BataviaAir np. zawieszek do kluczy, lub tez torebek na pieniadze :(
Nie opisywalismy wczesniej, jak ludnosc Azji podrozuje takimi autobusami (no bo tak wlasnie nazywane sa tutaj samoloty). W podrozy bierze udzial, lub sobie towarzyszy na wzjame, mniej wiecej 6 osob (ale widzielismy i rodzinki kilunastoosobowe. Kazda z tych osob ma jakis pakunek. Wiekszy lub mniejszy. Tak jak u nas nadal popularne sa reklamowki, tak tutaj ulubionym sposobem transportowania rzeczy jest karton, kartonik, pudelko, worek lub ewentualnie "oryginalna" walizka Samsonite. Po niej doskonale widac, ze juz wiele podrozy odbyla. Pasazerowie chcacy odprawic sie na samolot, czekaja, tak jak w Euopie, w kolejce do check in-u. Poniewaz pakunki czesto sa na prawde ogromne, zdarza sie, ze nie widac pasazera zza takiego wozka z bagazami. Wiadomo dlaczego. Tutaj nalezymy oboje do wysokich:)
Sa jednak tzw. podrozni cwaniacy. Takich juz wczesniej wyczailismy w Chinach. Na tzw. glupa wciskaja sie w kolejke. No, ale nie przed nami! Mamy juz opracowany sposob na tzw. obcokrajowca. Stosuje go Magdusia (czesciej)albo ja. Podchodzimy do takiego cwaniaczka (co to niby przytulil sie tylko) i dosc zdecydowanym ruchem pokazujemy gdzie jego miejsce. Nie to zebysmy sie szarpali! Pelna kultura! Zawsze zaczynamy o slow: hello Mister, bo to sa zawsze lekko agresywni faceci. Tym razem tego nie zastosowalismy, bo nam sie nie chcialo. Ale jak za 2 dni, ktos bedzie probowac z nami tej sztuczki, to sie nie damy, i ewentualnie opiszemy nasz pobyt na lokalnej policji.
Pasazerowie w Azji, wlasciwie nie sluchaja komunikatow bezpieczenstaw w samolocie, bo ich sie nie da. Stewardesy nadaja z jeszcze wieksza predkoscia niz w LOT, wiec i tak nikt niczego nie "jarzy". Jak mowia po angielsku to tez tego nie da sie zrozumiec, ale musze przyznac, ze zawsze ogladamy pokaz bezpieczenstwa - bo sa rozne, oj rozne! Najwazniejsze jest jednak aby poderwac sie z miejsca i zaczac wyciagac bagaze (t wczesniej opisane kartoniki) juz w 2 sekundy po wyladowaniu samolotu, ale jeszcze ok 10 minut przed jego zatrzymaniem. Opanowalismy te technike, wiec juz sie boje co bedzie na lotnsku we Frankfurcie jak wyladujemy w pazdzierniku. Znajac jednak stewardesy z Lufthans-y, nie bede mial nawet szansy odpiac pasow bezpieczenstwa.
Jestesmy juz w terminalu na Surabaya. Nic specjalnego, inne lotnska sa znacznie bardziej imponujace. Ok, w porownaniu z Jogja, to byl wielki swiat. Tam nawet nie bylo przy gate informacji o boardingu na tablicy elektronicznej, tylko stal sobie "stojaczek" i bylo na nim napisane SUB. To sie wtedy domyslilem, ze to Surabaya. Na miejscu wygladalo "swiatowo" ale, do momentu, kiedy pasazerowie z mniej wiecej 5 samolotow zaczeli rzucac sie na swoje bagaze. Ja sie nie mialem na co rzucac, bo nasze 2 plecaki wylechaly z sortowni chyba ostatnie. Jeszcze tylko zostalismy zatrzymani przez pracownikow linii lotniczej, ktorzy ku swoje uciesze (glownie), ze bagaz dolecial, wyrwali nam kwitki bagazowe. Uff, teraz wymieniamy nasze kochane dolary, bo to nie jest latwa sprawa, powiedzialem do Magdy.

Nie bylo latwo, oj nie bylo! Przeszlismy pewnie z 600m, cala dlugosc lotniska w poszukiwaniu money changer'a, czyli banku lub kantoru. W jednym zaoferowali taki kurs, ze myslalem, ze pana rozszarpie, w innym natomiast zbylem pana tubalnym smiechem. Zapytalem jednak grzecznie, czy gdzie tutaj jest bank. Zapytalem 2, potem kolejne 2 , potem juz 6 osob. 11 powiedziala, ze tak, ale w innym terminalu. Wreszcie znalazlem bank! Hello Madamme, zagadalem z brytyjskim akcentem (bo to wbudza respekt, i tak mnie nikt tutaj nie rozumie). A na to Madamme, powiedziala we are closed, i zatrzasnela mi drzwi przed nosem. Cos tam powiedzialem, czyms tam wymachnalem. Nic to nie pomoglo.
Zdesperowany poszedlem kupic voucher na taxi. A to akurat fajny i sensowny system - bo z gory juz wiedzielismy ile bedzie trwala podroz do hotelu i za jaka cene! Bez przepychanek, i bezsensowych dyskusji z taksowkarzem.

W tzw. miedzyczasie Magdusia napadla na bank! I to doslownie! No prawie napadla na bank, a miala na prawde dogodna sytuacje. Mam zone kreatywna. Jak ja tam po cichu kupowalem vouchery, Magdusia zauwazyla, ze kolo jednego (z licznych!!!!) zamknietych bankow, a raczej jego bankomatu, kreci sie obsluga. Panowie wyjmowali pieniadze do workow, siatek. Oj bylo tego sporo i to w dodatku bez zadnej dodatkowej ochrony. Sytuacja byla dogodna, zeby obrabowac bank. Zwyciezyla jednak uczciowosc! Zagadala do jednego pana, ten okazal sie lekko asertywny, pozniej do drugiego. Ten juz byl mniej asertywny. Udalo sie! Udalo nam sie wymienic dolary na rupie indonezyjskie, mimo tego, ze bank byl juz oficjalnie zamkniety od 15 minut! Wpuscili nas do srodka banku, jak juz czesc pracownikow wyszla. Pan od money changer'a mial jescze kopertke z dolarami, wiec jescze mus sie chcialo poracowac. Nie bylo jednak tak prosto, bo jak wyjalem banknot, to "on" tzw. zielony nie do konca sie panu spodobal. Wyjalem nastepny, ten wygladal zupelnie jak z drukarki! Byl lepszy:) Mamy gotowke! Na 2 dni pewnie, wiec musi wystarczyc.

Jutro wyruszamy na Mt.Bromo, nie bedziemy mieli mozliwosci blogowania. Odezwiemy sie juz z Ubud na Bali w niedziele.

Pytanie 6
Ile zlotowek dostane za 1,000,000 rupii indonezyjskich.
Odpowiedz prosimy przeslac na korzewscy@gmail.com, podajac adres do korespondencji. Wsrod wszystkich osob, ktore odpowiedza na to pytanie wylosujemy jedna, ktora otrzyma od nas pocztowke z Indonezji. Kto to bedzie? Dowie sie po jej otrzymaniu!