czwartek, 8 października 2009

Gili - You didn't ask about the weather

Wlasciwie chcialem odmowic opisu tego dnia. Robilem wszystko, aby Magda przejela paleczke i napisala o cudownej wyprawie na jedna z trzech wysp Gili. Jednak okolicznosci zmusily mnie do wyluskania z siebie odrobiny energii. Zobaczymy jak mi pojdzie.

A wszystko zaczelo sie zupelnie niewinnie. Pierwszego dnia, jak tylko rano poszlismy sobie na spacer po plazy (o tym pisalem) zostalismy zaatakowani przez plazowe biura podrozy. Biura podrozy, czyli po prostu wlascicieli lodek, ktorzy czyhali na turystow. Sprawa normalna i zrozumiala. Niczemu sie nie dziwilismy, i po kilka namowach uleglismy i zatrzymalismy sie na rozmowe z pierwszym "kapitane". Nazwijmy go Ali. Czulismy ze chce nas naciagnac. Nie byl zbyt przyjemny, wzrok mial lekko metny. Gadal jak najety czym nas dos mocno zdenerwowal. Przeszlismy kolejne 50 metrow i podszedl do nas kolejny "kapitan". Nazwijmy do Mohadan. Wygladal sympatycznie, cene podal bardziej realna. Polecial do swojej lodki i zapisal nam swoj numer telefonu. Nie byl zbyt nachalny, czym nas ujal. Tak bylo w poniedzialek. Rano.
Po poludniu uzgodnilismy wycieczke do Sasakow z Adi, wiec we wtorek wyruszlismy na lad. Morze pozostawilismy sobie na srode. Jescze we wtorek rano napisalem sms do Mohada'a. ze gdyby chcial nas zawiesc na Gilli to jest OK. Nieodezwal sie do srody. Szkoda, bo takim sposobem bizes z nami zrobil Adi.

W srode rano znow musielismy sie zwlec dosc wczesniej. Umowilismy sie na lodki na 08:30. Przejechalismy samochodem 50 m (Adi nas przywiozl z hotelu!!!) i dumnie zapakowalismy sie na lodke typowa dla Lomboku, z 3 balastami. Wygladala i byla bardzo bezpieczna. Na samym poczatku oczarowalu nas widoki. Morze spokojne, niebo bezchmurne. Lekki wiatr. Sama przyjemnosc. Nawet sobie zartowalismy, ze co to za rejs. Zaczelo lekko nami szarpac i rzycac mniej wiecej po 45 minutach rejsu, ale persypektywa zobaczenia slynnych wysp Gilli nas lekko uspokoila. Czytalismy, ze niektorzy smialkowie ignoruja tutejsze prady morskie i probuja plynac wplaw, ale wiedzielismy ze jest to niebezpieczne.



Zanim doplynelismy do Gilli zobaczylismy fantastyczny widok. Kilkaset metrow do snorkelowania i dziesiatki osob ogladajacych ryby, rafe...i co tak jeszcz morze stworzylo. Po wyladowaniu na brzegu uzgodnilismy nas powrot. Wynajelismy rowery i pojechalismy na kilka godzin wokol wyspy. Widok byl nieziemski. Czysta woda, puste plaze, setki kilogramow obumarlej rafy kolarowej. Cisza i spokoj. Z wyjatkiem tzw. cetralnej czesci wyspy skupiajacej sie wokol mariny i przystani speedboatow. Tam bylo kilkadziesiat malych, uroczych kafejek, w ktorych mozna bylo nie tylko sie czegos napic, ale takze dobrze zjesc. Nasza "wyprawa" rowerowa nie byla czyms niezwykly. Na tej wyspie nie ma innego transportu niz rowerowy czy tez konny. Brak jest samochodow, motorynek czy tez skuterow, tak wiec mozecie sobie wyobrazic, ze wygladalo jak w raju.





I jest jak w raju!

Mnie oczywiscie denerwowal widok tych wszystkich mlodych i pieknych ludzi, ale jak to powiedziala moja zona: oni sa 25 lat ode mnie mlodsi i w ich wieku tez tak wygladalem. Hmmm, hmm. Chyba Magda mnie nie znala wtedy, ale nie wygladalem ani na szczupla blondynke, ani tez na szczyplego i wysportowanego surfera z blond wlosami do ramion.
My tez sobie po snorkelowalismy i po szybkim lunchu o 15:00 zaczelismy nasz podroz powrotna.

Mieszkajac blisko morza mam pewne wyobrazenie o morzu i plywaniu po nim. Juz po wejsciu na lodke cos nam nie pasowalo. Nasz "baldachim", ktory mial nas chronic od slonca zostal zwiniety. Nasze plecaki zostaly przesuniete do przodu. "Kapitan" i "kotwicowy" usiedli z tylu. Nawet zazartowalismy sobie, ze jest super. Za godzine bedziemy juz na miejscu.
Po 30 sekundach sie zaczelo. Zaczelo i nie chcialo skonczyc przez kolejne 2 godziny, zamiast 1! Burza, sztorm, bujanie, nawanica. Kiwalo STRASZNIE i bez przerwy. Kapitan mial problemy z prowadzeniem lodzi, a wiatr tylko sie wzmagal i wzmagal. Czegos takieg nie przezylismy jescze nigdy. Czulismy sie bezpiecznie i wiedzielismy ze lodz sie nie przechyli - bo byly odpowiednie balasty bambusowe, ale 100 wejscie na fale, ktore konczylo sie naszym calkowitym zamoczeniem bylo okropne. Nie widzielismy niczego. Woda nie tylko nas otaczala, ale tez oblewala zewszad. Woda mialem w ustach, w oczach, w nosie. Bylismy calkowicie zmoczeni i nie bylo jakiejkowliek peryspektywy, ze to sie skonczy.
Balismy sie nawet pytac kapitana, kiedy doplyniemy, bo byl tak skoncetrowany na trasie. Co gorsza, za kazdy kolenym klifem mielismy nadzieje ze to juz, ze jestesmy juz blisko Sengiggi. Odliczalismy pierwszy klif, drugi. trzeci, osmy, jedenasty, szesnasty. Potem juz nie liczylem bo nie mialem nadzieji, ze doplyniemy w jakims sensownym czasie do naszej plazy. O 17:07 po 4 probach zacumowania wyciagneli nas z lodki. Szczegolnie mi bylo trudno wyjsc o wlasnych nogach, bo czulem, ze blednik nie dzialal tak jak trzeba. Pierwsza osoba, ktora zobaczylem na ladzie, i ktora do mnie zagadala to byl Ali (patrz poczatek wpisu). Popatrzyl na mnie i ze zlosliwym usmiechem powiedzial: mister you didn't ask about the weather, I knew it was bad. Myslalem, ze faceta rozniose. Ale poniewaz przetrwalem pomyslalem sobie, ze dobrze, ze jego wlasnie nie wybralismy.

Jak wszedlem do pokoju w hotelu, to zobaczylem, ze moja komorka, ktora na szczescie ze soba nie wzialem (bo by przemokla) pokazywala, ze mam zostawiona wiadomosc.
To byla wiadomosc od Mohadana. Mocno mnie rozbawila. Zrezygnowalismy z kolejnej wyprawy na Gilli. Nastepny dzien byl spokojny.
Titanic zatonal! Ale my dalismy sobie rade!

Pytanie 17
Jak nazywaja sie 3 wyspy Gilli?
Odpowiedz na to pytanie prosimy przeslac na adres korzewscy@gmail.com podajac adres do korespondencji. Wylosujemy zwyciezce, ktory otrzyma od nas kartke pocztowa. To bedzie niespodzianka. Zachecamy do udzialu w konkursie!

Lombok - Troche po centrach

Adi. Adi to kolejny taksowkarzo-kierowca, ktorego napotkalismy na swojej trasie. Wlasciwie nie my jego, ale on nas. Adi ma 29 lat, jest chudziutki, zadbany i dobrze ubrany. Opowiedzial nam historie swojego zycia - poczawszy od pierwszego malzenstwa, z bardzo bogata dziewczyna. Niestety tesciowie go nie akcptowali. Adi pochodzil z nizin spolecznych, krotko mowiac byl biedny. Pomimo milosci jaka nadal darzy swoja byla zone i synka, niestety zyje w nowym zwiazku. Rozwidl sie i ozenil ponownie. Z nowa zona jeszcze nie ma dzieci, no i jest od niego duzo mlodsza. Tej historii bysmy nie znali, gdyby nie zaczepil nas na ulicy w Seggigi i nie wynegocjowal sprzedazy wycieczki sladami tzw. primitive tribes.

Zaczelismy od odwiedzin w wiosce, centrum przemyslu ceramicznego na Lomboku. Jak wszyscy wiecie, jestem wielkim fanem garncarstwa. Juz nie raz chcialem sie zapisac na kurs, ale to termin nie taki, to nad first choicem musialem pracowac. Zatem dojechalismy do wioski. No i tu niestety Adi mnie rozczarowal. Zamiast do pracowni, fabryki, zakladu czy spoldzielni garncarskiej zawiozl nas do ... supermarketu z ceramika. Wybor byl calkiem spory, kolory ciekawe. Wybralem kilka rzeczy, Magdusia o dziwo, ala z trudem zaakcpetowala jeden lub drugi garnek. Ale cos we mnie peklo, poczulem, ze te garnki nie sa mi przeznaczone. Grzecznie podziekowalem i wyjechalismy. Zapytalem Adiego czy moze nas zawiezc do producentow. Niestety okazalo sie, ze jest to niemozliwe. Wszyscy rekodzielnicy o tej godzinie, a bylo to w poludnie, sa niby w polu i zajmuja sie zbieraniem soji. Jakos w to nie moglem uwierzyc i nadal nie wierze. Pewnie nie byly to wyroby lokalne ale importowane z Chin lub Wietnamu. A takie ladne.


Z centrum przemyslu ceramicznego przejechalismy w kilka minut do centrum wlokienniczego. Tu sprawa wygladala duzo lepiej. Urocza przewodniczka (angielskiego uczyla sie na kursie letnim w 3 miesiace) oprowadzila nas po wiosce. Trafilismy na przygotowania do slubu w sobote. Troche to dziwne byl wtorek a juz gotowali ryz na sobote. Dobrze, ze nas nie zaprosili, hehehe. W innym domu Magda probowala tkac. Jak sie okazuje, glowa domu w tej wiosce jest osoba, ktora potrafi tkac. Pierwszy raz podczas naszego pobytu, czulem sie jak Magdusia caly czas w Indiach. Wszyscy sie do niej zwracali - Magdalena chcialabys sprobowac tkac, Magdalena chcialabys zobaczyc kolejny dom, Magdalena chcialabys cos kupic? A mnie to nikt o nic nie zapytal. Oj przepraszam, Magdusia zapytala mnie, czy ponegocuje troche przy zakupie niby to obrusika niby narzutki. Zgodzilem sie, nawet calkiem niezle mi poszlo.


Z centrum wlokienniczego pojechalismy do skansenu. Przynajmniej takie mielismy wrazenie. Chociaz przewodnik po wiosce powiedzial nam, ze tak tu ludzie zyja, ale cos nam nie pasowalo w tym wszystkim. Ciekawe tylko dlaczego przewodnicy siedzieli przed wioska pod bambusami i bylo ich kilkunastu. A nikt z samej wioski nie byl zainteresowanym oprowadzeniem po niej.


Mieszkancy generalnie odpoczywali, moze dlatego ze bylo to w poludnie? Jedna z rodzin zaprosila nas na kawe. Takze bylismy na kawie u Sasakow. Tak nazywa sie wlasnie rdzenni mieszkancy Lomboku. Kawa byla zaje... mocna, do tego byly ryzowe ciasteczka. Generalnie, chyba bylismy dla nich atrakcja. Od przewodnika, dowiedzielismy sie jeszcze, ze u Sasakow, mezczyzna spi przed domem, a kobieta w domu. No chyba, ze sa zaraz po slubie to wtedy spia razem. Kiedy mezczyzna chce splodzic kolejne dziecko, lub poprostu pobaraszkowac z zona, wtedy puka do drzwi. Kobieta moze go wpuscic lub nie. No widac, ze to juz kolejne miejsce na tej wyspie, gdzie mezczyzn traktuje sie podmiotowo.


Ostatnim przystankiem tego dnia, byla Kuta. Oczywiscie nie Kuta na Bali ale Kuta na Lomboku. Obie Kuty maja jednak wspolna ceche. Jest to centrum surfingu na wyspie. Chociaz my serferow widzielismy w uroczym barku na plazy, ale pewnie w sezonie jest ich tu wiecej. Za to widzielismy urocze dzieciaki taplajace sie w przejrzystej wodzie.


Adi sie sprawdzil, kupimy od niego wycieszke na Gili.


Pytanie 16
Kto to jest Balik?
Odpowiedz na to pytanie prosimy przeslac na adres korzewscy@gmail.com podajac adres do korespondencji. Wylosujemy zwyciezce, ktory otrzyma od nas kartke pocztowa. To bedzie niespodzianka. Zachecamy do udzialu w konkursie!