czwartek, 24 września 2009

Prambanan i Dieng - W poszukiwaniu bananow

Poranna kanapka z tunczykiem dala nam duzo energii i jak sie potem okazalo ocalila nam nawet zycie. O osmej rano bylismy juz w Prambanan (tak jak sobie obiecalismy). Dzien wczesniej obejzane przedstaiwnie zachecila nas do bardziej szczegolwej esploracji tego miejsca.



Zacheceni przez Mr.Ferry do odwiedzenia tzw.visitor centre kupilismy bilety. To nic, ze na reklamie napisane bylo 6$, a nam sprzedano je za 11$. Mily pan z security wyjasnil nam , w sumie dosc racjonalnie, ze nie mowimy mawet pomalajsku, wiec uznaja ze jestesmy turystami. Fakt, ze mam czarne wlosy i jestem ciemny (na swoim wysokim czole) nie ma tutaj nic do tego. Prambanan to hinduistyczny zespół świątynny położony ok 45 minut szybkiej jazdy od Yogyakarty.Wpisany jako 642 zabytek na listę światowego dziedzictwa UNESCO. 3 dumnie stojace swiatynie - kazda pewnie ok 50m wysokosci zostaly dosc mocno uszkodzone w czasie trzesienia ziemi w 2006 roku. Widac to dosc dokladnie,poniewaz trwaja tam jeszcze prace przy rekonstrukcji. Swiatynie Shiva, Brahma i Vishnu dominuja nad calym Prambanan. Kazda z nich sklada sie z jednej wiekszej "komnaty"/"swiatyni" i pozostalych 3-4 ktore ja otaczaja. Sprawa jest powazna, poniewaz te swiatynie zostaly zbudowane ok 850 roku - kazda z nich zawiera jakas tejamnice, legende. Swiatynie pokryte sa licznymi plaskorzezbami, co wyglada na prawde imponujaco.

Juz mniej imponujaco wygladala Myszka Miki w parku przylegajacym do calego kompleksu. Po zwiedzaniu 3 swiatyn postanowilismy, jak inni lokalni turysci przejechac sie "pociagiem" - tak aby zobaczyc jescze kilka innych candi (swiatyn), ktore byly w dosc duzej odleglosci. Nie chcialo nam sie spacerowac (bo byla dopiero 9 rano) - tak wiec poslusznie poczekalismy na pociag. Ku uciesze wszystkich zebranych przywitala nas Myszka Miki. Matko Boska, wspolczuje temu panu, ktory paradowal w pelnym stroju!




Teraz wlasciwie powinienem rozpoczac opis filmu tzw. drogi. Magdusia wpadla na pomysl, ze jak jestesmy juz "tak blisko" (to byl cytat) to powinnismy pojechac do Dieng. To tylko 2-3 godziny jazdy maksimum, powiedzial Mr.Ferry. Nie wiem, gdzie Mr.ferry kupowal swoj zegarek, ale na pewno nie byl to zegarek legalny. 2,5 godziny uroslo do 6 godzin. Ale musze przyznac, ze bylo na prawde fajnie. Nie tylko ze przejechalismy kawalek Jawy, ale takze zaprzyjaznilismy sie z wieloma innymi podrozujacymi (glownie na skuterkach) ktory z czestotliwoscia co 20 sekund pozdrawiali nas. Glownie krzyczeli: hello Mister! No to ja tez sobie pokrzyczalem... i wszyscy mielismy na prawde spory ubaw... przez 6 godzin.

Do tego doszlo takze to, z czego jestesmy bardzo zadowoleni, ze stracilismy na wadze. No nie dlatego, ze uprawiamy tutaj jakies sporty - ale tak po prostu glodujemy! Jakos od 3 dni nie udalo nam sie zjesc pozadnie, i na pradwe juz kilka razy stwierdzilismy ze jestesmy moco glodni. W innych krajach, jakos nie obawialismy sie jesc na ulicy. Tutaj tego leku jescze do konca nie przelamalismy. Na szczescie po 2 godzinach prosb do Mr.Ferry zebysmy moze kupili jakies banany, albo inne owoce, udalo nam sie zatrzymac jego maszyne. Podeszlismy do sprzedawcow bananow, ale kolega (sprzedawca) powiedzial, ze nie sprzeda nam 4 bananow. Jak chcemy to mozemy kupic ogromna kisc. Nie przesadzamy , bylo to pewnie z 10kg bananow. W dodatku wygladaly dosc podejrzanie. Byly ogromne, a my wolimy takie tycie, slodkie...miod w gebie. Takich nie ma w Europie. Po dlugich negocjacjach (o moja ignorancjo!) okazalo sie, ze sa to banany typowe do kuchni tutejszej ( a nie do konsumpcji bezposredniej!).

Jadac do Dijeng czulismy ze Mr.Ferry nie jest jakims fanem tej trasy. Magdusia zagadywala pana dosc intensywnie, by po okolo 5 godzinach jazdy okryc, ze pan ma nosi na sobie slady traumy. I to powaznej. Ujawnil ja dopiero na wysokosci ok.2000 mnpm, gdzie oznajmil nam, ze wlasnie stoimy w kolejce na most, ktory jest ostatnia przeszkoda (ok 7km) przed Dijeng. Problem polegal na tym, ze nie bylo juz powrotu. Droga waska (bardzo waska). Ruch wahadlowy. Most szerokosci 1 sredniego samochodu. Setki mnotorynek, ktore chca sie przecisnac przed samochodami. Most DREWNIANY. Nakrecilem fim z tego mostu. No teraz to ja sie nie dzwie dlaczego Mr.Ferry mial traume. Pewnie wiele samochodow spadlo stamtad. Nam, po odplaceniu myta, sie udalo. Co ciekawe w jedna strone myto bylo 5 razy wieksze niz w druga...bo pan, nazwijmy go poborca podatkowy, nie mial czasu wydac reszty. Na taka operacje ma min.3 sekundy!


Dojechalismy do Dieng. I bylo czadowo! Z kilku powodow. Po pierwsze, bylo pewnie kilkadziesiat tysiecy muzulman, ktory w tym samym czasie mieli ochote zobaczyc to co i my. Po drugie naszemu spacerowi, w lekkim scisku, towarzyszyla czadowa, mocno bitowa, elektryzujaca, rytmiczna i dynamiczna muzyka wykonywana nie tylko na tradycyjnych instrumentach, ale takze z uzyciem tego co bylo. Czyli pojemnikow po jakims paliwie. Idelanie nadawala by sie do jednego z namiotow na Openair!

A co to jest Dieng? To poprostu duzy plaskowyz ( w okolicach miejscowosci Wonosobo)na wysokosci ponad 2000 mnpm, znany z tego, ze znajduje sie na nim wiele kraterow a wnich buzujace jeziora wulkaniczne. Wszedzie znajdowaly sie ostrzezenia o niebezpieczenstwie (glowie trupie czaszki!). No bylo lekko przerazajaco (bo z kraterow unosil sie silny dym, opary i mocno buzowalo), a zdrugiej strony przyjemnie (bo odzyly wspomnienia Magdusi z Tarnobrzega!). Widok, zapach, kolory byly bardzo intensywne. Nam sie podobalo, i stwierdzilismy, ze warto bylo jechac tyle kilometrow. No jasne, ze warto! Okazalo sie, ze zostalismy gwiazdami. I to w roznych ukladach... Dziesiatki osob zaczepialo nas i chceli sobie zrobic z nami zdjecia! No nie odmawialismy. To bylo nasze 5 minut. Ok., w lekko dziwnym miejscu, ale zawsze 5 minut!

Zapamietamy to miejsce takze z innego powodu. Wreszcie udalo nam sie kupic takie banany jakie lubimy! To co, ze 5 kg! Zawsze to jakies pozywienie na kolejne 2 dni, gdyby okazalo sie, ze znow glodujemy!


Pytanie 4
Opary jakiego pierwiastka unosiy sie nad jeziorem wulkanicznym na plateau Dieng? Pytanie wraz z adresem do korespondencji prosimy przeslac na korzewscy@gmail.com. Osoba, ktora jako piewrsza odpowie na to pytanie otrzyma od nas pocztowke z miejsca gdzie wlasnie bedziemy. To bedzie dla niej niespodzianka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz