niedziela, 13 listopada 2011

Epitafium dla Ray Ban-ów.


Ten dzień przeszedł do już historii, ale na długo zapamiętam to co się w jego czasie stało. Magda twierdzi, że marudzę, ale chyba jest to przywilej wieku. Po za tym, jak człowiek nie marudzi i to się nie cieszy, jak się coś uda. Bo jakby nie marudził i tylko się cieszył, to uznany byłby za wariata. Lepiej więc od czasu do czasu pomarudzić, dla równowagi psychicznej. A że jest pięknie to widać na zdjęciach. Opisywanie tylko tego, że jest +32C (a miejscami nawet więcej), że jest czysta plaża i idealnie równym i blado beżowym piaskiem, że ocean ciepły, a ludzie zawsze uśmiechnięci byłoby nudne. Mogłoby nawet wskazywać, że nic nie robimy i tylko sobie leżymy na leżaczkach. A tak nie jest! Nie ma co denerwować czytelników, bo zobaczyłem, że w Warszawie w czasie mojego pisania było +1C.
Są trzy powody dla których zapamiętam ten dzień. Pierwszy to jazda samochodem, drugi to, że zobaczyliśmy ostatnią świątynię na Bali, i trzeci, że straciłem swoje okulary.



Nie pamiętam już kiedy tak bardzo zmęczyliśmy się jazdą samochodem. Właściwie cały czas zastanawialiśmy w czym tkwi problem, że jeździ się tutaj nadzwyczaj niewygodnie. Może to być spowodowane kilkoma czynnikami. Drogi w sumie nie są takie złe, większym wyzwaniem są jednak zasady ruchu drogowego. Jest ich kilka. Motorynka lub motor może zawsze, wszędzie i wszystko! Oznacza to, że jeśli samochód ma gdzieś zakaz wjazdu lub postawiony jest znak zakaz ruchu, to nie obowiązuje on dla motorów. Motory mogą jeździć pod prąd, jeździć po niewłaściwej stronie drogi, wpychać się wszędzie. Parkować, zajeżdżać, podjeżdżać i wymuszać. Motory mogą być przeładowane, bez świateł, z doczepionymi hakami na długie przedmioty. Mogą wozić jedną, dwie, trzy, cztery a nawet pięć osób. Ich kierowcy mogą jeździć bez kasku lub w. Mogą mieć 100 lat, ale widzieliśmy także dzieci w wieku mniej niż dziesięć lat prowadzące spore maszyny. Te wszystkie prawa wynikają pewnie z tego, że tutaj każdy miał, ma lub będzie mieć motorynkę. Nie dotyczy to wszakże samochodu.
Trasę, która ma nieco mniej niż 40 km, na dobrej drodze pokonaliśmy w ciągu mniej niż 2 godzin. Nie piszę, że to był koszmar, ale lekcja pokory. Trzeba było się wykazać „siłą spokoju”, bo nerwy tutaj w niczym nie pomagają. 90% drogi prowadziło przez małe miasteczka i wsie. To dało szansę na skorzystanie z niezłej lokalnej aprowizacji. Nie bylibyśmy zadowoleni, gdybyśmy nie zatrzymali się przy kilku barkach ze świeżo zrobionym satay. Ostre, pikantne, smakowite z lekką nutą dymu z liści bananowca.



Odwiedziliśmy Tanah Lot. To już ostatnia świątynia, którą trzeba odwiedzić na Bali. Jak czytam wikitravel albo przynajmniej wikipedię, to „wiem” co mam zwiedzić. Tysiące turystów to zrobiło i tak ma być. Nieszczęściem takiego podejścia do zwiedzania jestto, że jak inni tam byli to ja też tam muszę być. Właściwie przy obecnej technice to nie ma sensu być w miejscach, w których są wszyscy. Jest Internet, w którym można o wszystkim przeczytać, zobaczyć najlepsze zdjęcia (zazwyczaj o zachodzie słońca, rzadziej o wschodzie) i oglądnąć na youtub-ie jak innym było fajnie w tym miejscu do którego my dopiero jedziemy. I to jest przykre w przypadku takich miejsc jak Tanah Lot, czy całego Bali w szczególności. To co mieliśmy zobaczyć, czyli oryginalną świątynię na mocno wysuniętej w morze skale, zobaczyliśmy.



I właściwie nasze oglądanie to było takie lizanie cukierka przez papierek, bo i tak, jako „innowiercy” nie mogliśmy wejść na skałę i do świątyni, a to byłoby najbardziej interesujące. Zrobiliśmy sobie natomiast serię zdjęć z młodzieżą z Sulawesi (byliśmy niedaleko kilka lat temu, w okolicach Celebes), która znów potraktowała nas jak gwiazdy z Hollywood – Bollywood. W przypadku Magdusi to nie mam problemu, że pomylili ją z Cathrine Zeta Johnes. Ale ja to mam być niby kto? Bardziej Banderas, czy Danny de Vitto?`



Straciłem moje Ray Ban-y. I to jest niezwykle przykra sprawa. Te Ray-Bany towarzyszyły mi od czasów wyjazdu na Maderę, chyba w 2005 roku. Wiem, że to długo, ale w między czasie przeszły lifting. Nazwałbym to nawet super liftingiem. I to w tym roku wymieniłem szkła na nowe, lśniące, bez zadrapania. Próbuję sięgnąć pamięcią gdzie one były ze mną. Filipiny, Turcja, Nepal, Indie, Borneo, Kambodża, Laos, Wietnam, USA… i pewnie kilka krajów w Europie. Jest mi ciężko zaakceptować fakt, że ICH już nie ma ze mną. Dlaczego odeszły? Dlaczego zniknęły? Tak bez pożegnania! Bez słowa! Bez tego miłego delikatnego uścisku na do widzenia! Pamiętam tylko ostatnie chwile, jak wyczyściłem szkła i musnąłem noski.
Miałem wrażenie, że te okulary mnie identyfikowały. Często zakładane na wysokie czoło, dawały poczucie bezpieczeństwa. Nawet na Facebook-u ma zdjęcie zrobione właśnie w nich. Chroniły moje oczy, dawały wytchnienie od zabójczego słońca. To dzięki nim, jak patrzę na siebie, to widzę, ze uchroniły mnie przed zmarszczkami! Żegnajcie! Będzie mi was bardzo brakować! Żadne inne Ray Ban-y was nie zastąpią.



Dzień, w którym odeszły dokładnie przeanalizowaliśmy. Byliśmy w 3 miejscach gdzie przeprowadziliśmy niezależne śledztwa. Niezależne, bo oddzielnie Magda i oddzielnie ja. Wszyscy się mocno przejęli. Do akcji poszukiwania ICH włączyli się najlepsi menedżerowie kilku restauracji i hotelu. Wszystkie te działania zakończyły się porażką. Co ciekawe, wszyscy w tych miejscach nas pamiętali. W jednym pani pamiętała, że graliśmy w scrabble i , że to właśnie ONA sprzątała po nas. W drugim, że nie miałem okularów, bo był wieczór. W trzecim, że to nie możliwe, bo jak u nich coś ginie, to jest pudełko na zguby i by się tam to wszystko znalazło. Wykonano kilkanaście lokalnych telefonów, rozmawiano z ponad dziesięcioma osobami. W masażu pani powiedziała, że przecież rozbierałem się sam (!) i wkładałem wszystko do pudełka z liści palmowych, a ona dotykała tylko mnie, a nie ICH.
Zginęły. Odeszły. Na zawsze! Dziękuję wam Przyjaciele! Nie powiem, że do zobaczenia w lepszym kolejnym świecie, bo wy zostajecie w Indonezji, a my w drodze do Singapuru. Cześć Waszej Pamięci!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz