piątek, 2 października 2009

Ubud - Hari ini hujan terus

Ale nam sie przytrafilo! Od ponad 22 godzin moglbym w kolko wypowiadac te same slowa, ktore okreslaja deszcz, czyli ze jest: ulewa, deszczyk, kapuśniaczek, kapanina, chmura, chlapanina, chlapa, powódź, siąpawica, pompa, plucha, opad, oberwanie chmury, mżawka, slota. Leje sie z nieba! I tak w kolko: deszcz, ulewa, deszczyk, kapuśniaczek, kapanina, chmura, chlapanina, chlapa, powódź, siąpawica, pompa, plucha, opad, oberwanie chmury, mżawka, slota. Nadal leje sie z nieba!

Juz kilka razy przezylismy deszcze w Azji, ale ten wydaje sie nie miec konca. Zaczelo sie tuz przed spektaklem z tancem Kacak. Mielismy nadzieje, ze troche posiapi i kiedys przestanie. Po 22 godzinach nie przestalo. Trwa. Czasami tylko lekko zelzy. Jednak czesciej nasila sie. I to bardzo! Nasz ekologiczny, typowo balijski,ale jednoczesnie nowoczesny (czpki z glow dla architektow!!!!) i przestronny dom dobrze to znosi. Chociaz musimy przyznac, ze woda dostaje sie z roznych miejsc zalewajac nam nieco toalete i czesc "living room-u". Na szczescie sypialnia jest sucha, no moze z wyjatkiem szafy, ktora ma naturalny dostep do swiezego powietrza. O lazience nie musze pisac, ze jest zalana, bo po prosru kamienna wanna jest na swiezym powietrzu. I naturalnie poddawana jest probie desczu lub slonca, w zaleznoci od pogody:)

Deszcz w Azji to luksus. Doskonale to rozumiemy i cierpliwie czekamy, jak przestanie padac. Pole ryzowe, ktore rozciaga sie przed nami ma niesamowicie intensywna zielona barwe. Lany ryzu stoja dostolnie, z wyjatkiem jednej niewielkiej czesci przed nami. Co ciekawe, tuz przed naszym tarasem powstal okrag o srednicy ok. 8 metrow polozonego zboza. Mamy podejrzenia, ze jest to efekt opieki jaka nad nami roztoczyl "wise man" Kekut po naszej wizycie u niego. Stwierdzilismy, ze wczoraj musieli wyladowac w nocy kosmici. Dobrze, ze nie pozostawili innych sladow.

To co jest luksusem dla tubylcow, moze byc lekkim przeklenstwem dla turystow. Deszcz zburzyl plan dnia, ale tez dzieki takiemu zawirowaniu mielismy czas sie zrelaksowac i wyspac. O 12:00 postanowilismy jednak, ze ruszymy sie z miejsca. Zadzwonilismy do zaprzyjaznionego taksowkarza z naszej wsi i po mniej wiecej 15 minutach bylismy juz w miescie. Za potrzeba. Za potrzeba, mam na mysli finansowa. Juz po odwiedzinach 4 bankow, z ktorych w 2 mnie wyproszono grzecznie, ale stanowczo udalo nam sie pozyskac lokalna walute. W tych dwoch niegoscinnych bankach, nie zachowywalem sie zle, ale okazalo sie, ze "bank is closed". Jak jest closed, pomyslalem, jak ja widze, ze klienci sa obslugiwani. Podobnym jak straznicy, nieco konfidencjonalnym glosem, zapytalem: why? mister why?. Odpowiedz w obu przypadkach brzmiala tak samo. Closed for you sir, no money changer now!

Lejacy sie z niba deszcz daje taze czas na lekka refleksje i moment zadumy. Wiekszosc turystow z Europy ma takie dziwne poczucie, ze kazdego dnia w czasie urlopu trzeba cos zobaczyc, gdzies pojechac, cos zaliczyc, cos szybko ocenic. Moze dodatkowo zrobic zdjecie lub dwa, i pobiec do kolejnego miejsca. A dzisiaj byl takie dzien, ze usiedlismy sobie w miejscu zwanym KAFE, ktore jest centrum, jak to my mowimy "lekko uduchowieni".
KAFE wyglada na miejsce prowadzone przez Europejczykow, ze wspaniala kuchnia fusion, niezwyklymi deserami i...straszna i zmanierowana lokalna obsluga (zostawmy to, bo tak jest na prawde milo i sympatycznie).


Kim w takim razie sa "ci uduchowieni". Moze wytlumacze, ze to miejsce prowadzi oprocz tradycyjnej restauracji/lounge osrodek cwiczen jogi, nazwany tutaj Yoga Barn. Przychodza wiec tutaj ludzie "uduchowieni", ktorzy na Bali chca znalezc siebie, swoj wewnetrzny spokoj, odkryc swoja moc, ukoic dusze. Jednoczesnie przychodza by potrenowac joge i dobrze zjesc. Bardzo dobrze zjesc! Zdrowo, ogranicznie, moze lekko zwmyslowo:).
Kazdy, kto tutaj przychodzi wyglada mnie wiecej tak samo. Lekko dziwna fryzura (nie ma standardu, cos w tej coiffurze jest innego), niezbyt nowa koszulka, lub bluzka lub narzutka jak ze sklepu indyjskiego, spodnie koniecznie szerokie i opuszconym krokiem. Przewaznie sa to osoby tzw. single. ktore maja w dloni, lub ewentualnie w torbie (owbowiazkowo lokalny wyrob, im starsza i bardziej pobrudzona tym lepiej) ksiazke. Ksiazka zazwyczaj jest o ZYCIU. Taka osoba, czyli singel, zawsze zagada do sasiada. Niby taki lekki usmiech, typowe how are you. Z tego rozwija sie konwersacja, ktora trwa przynajmniej 40 minut i konczy sie nie tylko stwierdzeniem, ze przyjechal/a na Bali "odnalezc siebie" lub ewentualnie "rozpoczyna nowy rozdzial w zyciu", ale przedstwieniem sie nawzajem. Czesto konczy sie to obietnica ponownego spotkania po kolejnej lekcji jogi.
Ciekawe zjawisko. Stwierdzilismy nawet z Magdusia, ze u nas nie ma takiego zwyczaju, a osoby zaczepiajace innego wspolkawowicza w kawiarni, traktowane sa jak tani podrywacze.

Senny dzien poswiecilismy na lekka odnowe biologiczna. Refleksologia (wczoraj bylo na prawde czadowo, az bolalo) dla mnie, a masaz z cieplych kamieni dla Magdusi. Nie bardzo marwtie sie tym, ze dzisiaj nie widzielismy niczgo konkretnego. Urlop to przeciez odpoczynek. Odpoczynek od pospiechu, biegania, zalatwiania, organizowania, negocjowania. Nie jest to jednak odpoczynek od szukania rzezby. A ta juz mam! I to nawet 2!

Publikujemy tego posta w piatek 02/10/2009. Po 43 godzinach, ok 10:56 przestalo padac! Jest ulga!

Pytanie 11
Co oznacza tytul dzisiejszego wpisu do bloga?
Odpowiedz na to pytanie prosimy przeslac na adres korzewscy@gmail.com podajac adres do korespondencji. Wylosujemy zwyciezce, ktory otrzyma od nas kartke pocztowa. To bedzie niespodzianka. Zachecamy do udzialu w konkursie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz